W filmie Netflix Avatar: Ostatni władca powietrza brakuje tego kluczowego składnika

W filmie Netflix Avatar: Ostatni władca powietrza brakuje tego kluczowego składnika

Avatar: Ostatni Władca Wiatru wreszcie trafił na platformę streamingową Netflixa – ale nie tylko czegoś mu brakuje, ale po drodze coś poszło niewiarygodnie nie tak.

Cofnij się myślami do roku 2005. Prawdopodobnie byłeś dzieckiem i siadałeś po szkole, aby obejrzeć najnowszy odcinek Avatar: The Last Airbender na Nickelodeon. Świetnie się bawiliśmy, oni też – jedyną zmarszczką była drobna sprawa Narodu Ognia i komety, która dałaby im moc przejęcia władzy nad światem.

Prawie 20 lat później Netflix próbował dokonać niemożliwego, przywracając historię Aanga do formatu akcji – tylko tym razem wprowadzono pewne zmiany. W nadziei na stworzenie czegoś usprawnionego i łatwego do naśladowania, Netflix pozostawił kilka wątków pobocznych na podłodze montażowni. Akcja, która wywołała kontrowersje wśród fanów.

Jednak pominięcie tych szczegółów nie jest tak naprawdę największym problemem Avatar: The Last Airbender. Jasne, całkowicie ze szkodą dla historii jest to, że istotne elementy kształtujące charakter, takie jak zakorzeniony seksizm Sokki, zostały usunięte, tak samo jak usunięcie Komety Sozina niezaprzeczalnie obniża stawkę. Ale pod powierzchnią bulgocze coś jeszcze – adaptacja Netflixa jest po prostu cholernie poważna.

Anime na żywo – dlaczego tak poważnie?

Aanga – głupkowatego dzieciaka, który nigdy nie chciał mieć nic wspólnego z byciem Awatarem – zastąpiono przepełnionego niepokojem dziecka, które zatraca się w niebezpieczeństwach wynikających z chciwości dorosłych. Ledwie mając czas na żarty lub spędzanie czasu na zawieraniu bogatych i autentycznych przyjaźni, Aang jest jedynie pustym pojazdem do oszałamiających walk akcji, wyścigu z czasem i grupy złoczyńców, których nie da się zatrzymać. Ale dlaczego zdecydowałeś się być tak jednostronny?

Oglądając Netflixową wersję Avatar: Ostatni Władca Wiatru, możesz odnieść wrażenie, że gdzieś już widziałeś tę oprawę wizualną. Podążając śladami innych seriali fantasy, takich jak Wiedźmin, OA i Chilling Adventures of Sabrina, historia Aanga została dostosowana do bardziej dramatycznego formatu. Zamiast jakiejkolwiek zabawy, humoru i beztroski, są odcienie szarości, przeklęte monologi i zapierające dech w piersiach kulminacje. Cynik mógłby powiedzieć, że Netflix ma dobrze naoliwioną receptę na to, jak według niej powinien wyglądać dramat fantasy, i się jej trzyma.

Choć efekt jest nieco mniej zauważalny, to samo można powiedzieć o poprzedniej wyprawie platformy streamingowej w świat anime na żywo, One Piece . Zagłębiając się w traumatyczną przeszłość bohaterów, w tym głównego bohatera Monkeya D. Luffy’ego, prawdziwe życie One Piece było obciążone emocjami, sercem i odwagą. Różnica? Nasz gang piratów-amatorów wiedział, jak się wyluzować i pośmiać, nawet gdy sytuacja była trudna.

Avatar: Ostatni Władca Wiatru upada na pierwszej przeszkodzie

Aang, Sokka i Katara w obsadzie Avatar: Ostatni Władca Wiatru
Netflixa

Podczas gdy One Piece było niezwykle wierną adaptacją – pozostawiającą przestrzeń dla naturalnego zaistnienia fabuły – Avatar: The Last Airbender odciął się od tego, co sprawiło, że oryginalna kreskówka była tak ukochana. Mając jednokierunkowy umysł i skupiając się wyłącznie na szalejącej bitwie pomiędzy Narodem Ognia a resztą świata, Aang musi zrezygnować zarówno ze swojego dzieciństwa, jak i niepowodzeń, które doprowadziły go do wielkości. W istocie całkowicie rezygnuje z bycia dzieckiem na rzecz bycia mężczyzną.

Nie oznacza to, że oryginalny rok 2005 nie był pozbawiony poważnych momentów – podobnie Aang musiał niewiarygodnie szybko uporać się ze swoim statusem Awatara. Jednak fabuła wymagała czasu, aby wędrować, wędrując po niekończącym się placu zabaw wyobraźni, uczenia się i odnajdywania swojego plemienia (gra słów zamierzona). Zamiast nadrzędnego dylematu lub typowych, pełnych akcji motywów, do których skłania się anime, Avatar: The Last Airbender był popularny właśnie ze względu na głupkowaty nadzienie. Czym jest przedstawienie bez tego? Kolejna ogólna – aczkolwiek z niesamowitą reprezentacją – fantazja o foremkach do ciastek.

Fani oryginalnego serialu mogą spać spokojnie, wiedząc, że Netflix nie jest tak zły, jak film aktorski z 2010 roku – który ma niesamowitą ocenę 5% w serwisie Rotten Tomatoes – ale frustrujące jest to, że globalny streamer niewątpliwie przegapił sztuczka. Historii takich jak historia Aanga nie można po prostu zapakować w dochodowy pakiet, który wygląda na porządny. Treść musi pasować do stylu, inaczej straci się oglądalność. Z pewnością można przeprowadzić szerszą dyskusję na temat tego, dlaczego utożsamiamy fantazję z surowością, ale być może Netflix wyrządził sobie krzywdę, udostępniając w międzyczasie kreskówkę do obejrzenia… spójrzcie tylko, co mogliśmy mieć jeszcze raz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *